czwartek, 23 sierpnia 2012

"Prometeusz" - analiza i interpretacja

Wbrew opiniom zgorzkniałych krytyków i przewrażliwionych fanów, "Prometeusz" filmem złym nie jest. Ba, posunę się nawet tak daleko, żeby stwierdzić, że nie jest odcinaniem kuponów od kasowego "Obcego" (nota bene "odcinaniem kuponów" była trzecia i czwarta część sagi) - akcja filmu dzieje się w świecie Xenomorfów, jednak z silikonową maszyną do zabijania ma niewiele wspólnego. "Prometeusza" należy traktować jako dzieło samodzielne i może stąd zawód wielu osób - klasyczny film Ridleya Scotta ma tyle lat co Chrystus w chwili śmierci, liczni liczyli więc na zmartwychwstanie. (Nie)stety dostajemy zupełnie nową historię, fabułę, choć podobny klimat.

 Już od samego początku film budził u mnie skojarzenia przede wszystkim z "Odyseją kosmiczną" Kubricka (minus małpy). Nawiązania narzucają się same - rozpoczynamy od sceny z lotu ptaka, ukazującej piękną, dziewiczą, surową ziemię (ucztę dla oka zapewnił nam Dariusz Wolski), potem przeżywamy samotną podróż promem kosmicznym wśród wycackanej, śnieżnobiałej, nieco retro technologii, co kontrastuje z mrocznymi, pełnymi rur wnętrzami "Obcego". Nawet tematyka filmu jest podobna - mamy grupę naukowców, poszukujących w przestrzeni pochodzenia życia na Ziemi, którzy za kompana mają inteligentnego, ale pozbawionego sumienia robota. Oczywiście "Prometeusz" jest thillerem, więc nie epatuje kosmiczną ciszą by pod koniec wciągnąć nas w sen narkomana - film nie jest kalką, ale Scott przemycił dobroduszne i oddające szacunek "Odysei" smaczki.           

Główną bohaterką filmu jest pani archeolog - w tej roli znana z genialnej szwedzkiej serii mrocznych kryminałów "Millenium", Noomi Rapace, która u  Scotta poważnie wyładniała - która wraz  z mężem i ekipą naukowców najętych przez wielką korporację lądują na skalistym księżycu, wskazywanym przez piktogramy sporządzone przez starożytne kultury z całego świata. Szybko okazuje się, że wyprawa odkryła nie to, po co przybyła i musi zacząć walczyć o przetrwanie. Film przedstawia ciekawy pogląd na życie na Ziemi jak i Inżynierów - tych, którzy nas stworzyli. Nie zdradzając fabuły, nad całym filmem wisi widmo eksperymentów - nieudanych i nieetycznych. Reżyser nie tyle chce przemycić jakąś hippisowską ideę że zabawa w Boga jest zła, bo widzieliśmy to już stanowczo zbyt wiele razy, co traktuje eksperymenty zarówno jako oś  fabuły, jak i źródło horroru. 

A propos horroru, film potrafi przerazić i trzyma napięcie. Największe ciarki na plecach bezkonkurencyjnie powoduje David (jak zwykle świetny Michael Fassbender) - android, który posiada zabójczą mieszankę charakteru - ciekawość i brak empatii. Można by powiedzieć, że sabotuje wyprawę, ale już od początku mamy przeczucie, że cel korporacji, której David jest własnością,  jest zupełnie inny, niż sądzą naukowcy. David nie jest czarnym charakterem, jako android nie działa przeciwko ludziom - postępuje tak, by zaspokoić swój głód wiedzy, jeśli ktoś przy tym zginie, to trudno - za to ma niesamowitą charyzmę i kradnie każdą scenę, w której jest. Dobrze wypada też Idris Elba znany z serialu "Luther" jako kapitan statku, choć poza dr Shaw, Davidem i w pewnym stopniu oficer Vickers (Charlize Theron), bohaterowie mają swoje pięć minut i potem znikają (giną) i dobrze, bo skupianie się na zbyt wielu wątkach i postaciach to główne błędy jakie popełniają thrillery. 

Oczywiście film nie jest idealny i mój główny zarzut wobec niego to dziury w ciągłości fabuły - jej główny korzeń jest dobry, ale reszta sypie się do tego stopnia, że w pewnym momencie zaczynamy zastanawiać się, czy naukowcom ktoś zrobił trepanację czaszki kiedy nie patrzyliśmy. Najgorszy jest moment, w którym ledwo żywa główna bohaterka biega po statku, na co członkowie załogi nie wiadomo czemu, ewidentnie widząc w jakim jest stanie, nie robią zupełnie nic, łącznie z zapytaniem co się w ogóle stało. Z innej beczki - dlaczego geolog odpowiedzialny za wyznaczenie trasy w tunelach i posiadający ku temu sprzęt w tych samych tunelach się zgubił? Budzi to ironiczne myśli     i pokazuje mroczną stronę reżysera, który uważa widza za tępego zjadacza popcornu, który urzeczony, przyznam, zjawiskowymi efektami specjalnymi z minimalnym użyciem efektów komputerowych (dzięki Bogu taka jest nowa tendencja w wysokobudżetowym kinie), nie zauważy tych dziur wielkości kraterów. Sci-fi jest trudnym gatunkiem i ciężko wszystko zrobić tak, żeby jakiś nerd nie przybiegł z obliczeniami i wykazał, że coś jest nierealne do zrobienia; w tym przypadku film sypnął się na interakcji postaci i tu winię tylko Scotta (nawet nie scenariusz, bo Ridley jest znany      z przepisywania scenariusza pod własną modłę). 

Podsumowując, "Prometeusz" jest dobrym filmem, na pewno nie jest dziełem wybitnym, czego niektórzy po obrazie oczekiwali, ale widz na pewno nie ziewa i rzuca popcornem w ekran podczas seansu. Jest dobrym sci-fi, jeszcze lepszym straszakiem i ucztą dla oka. 7/10           

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz