poniedziałek, 5 listopada 2012

Skyfall - recenzja świeżo po seansie

Powiedzenie, że człowiek jest jak wino - im starszy, tym lepszy, byłoby świetnym mottem nowego Bonda. Bohater, który osiągnął sędziwy wiek 50 filmowych lat, doczekał się nie lada gloryfikacji z okazji półwiecza strzelania do zbirów. Najnowsza ekranizacja przygód agenta 007 jest jak jeden z jego garniturów - skrojony na miarę, prosty i klasyczny, choć z nutą nowoczesności i osobliwego charakteru.

Ogromną zasługę ma w tym reżyser - Sam Mendes, odpowiedzialny m.in. za "American Beauty", czy "Drogę do zatracenia". Jego jedyny w swoim rodzaju, pełen zjawiskowej zabawy barwą i światłocieniem sposób przedstawiania scen, kunszt i artyzm nadały Bondowi walorów, których jednak poprzednie produkcje  z Danielem Craigiem w roli głównej nie miały. Bond często jest jedynie kształtem kryjącym się w cieniu, klub w Szanghaju kąpie się w blichtrze i złocie, Szkocja jest pełna surowych, ziemistych odcieni, a scena w jeziorze podczas finałowej walki zapiera dech.

  Dodając do tego typowo brytyjską wnikliwość w tworzeniu portretów postaci, dostajemy produkcję, która zręcznie połączyła to, co w poprzednich filmach było dobre, odrzucając zbędne motywy. Sam Q wręczając Bondowi ekwipunek na misję mówi "Spodziewałeś się wybuchającego długopisu? Te czasy minęły, już nie robimy takich rzeczy". I dzięki Bogu, bo nic tak bardzo nie odrzucało mnie od Bondów z lat 90, jak jego przedziwne McGyverowskie gadżety. Jednak film puszcza oczko w stronę starych zabawek agenta, i ogólnie starszych produkcji szpiegowskich - nie raz uśmiechnęłam się widząc klasycznego Astona, słysząc przy tym charakterystyczną bondowską ścieżkę dźwiękowa w tle, podziwiając nowe/stare biuro M czy spostrzegając ujęcia żywcem z kina noir; reżyserowi udało się nawet przemycić scenę, która nawiązuje do niczego innego, jak "Czasu Apokalipsy".

Wracając do postaci, w tym Bondzie Daniel Craig miał naprawdę okazję wyeksploatować swojego bohatera. 007 ma dużo zalet, tyle samo wad i jego persona w zetknięciu z takimi indywiduami, jak Silva (Javier Bardem), M (Judi Dench), czy Q (przesłodki Ben Whishaw), potrafi zabłysnąć i zaskoczyć. Jest to jeden z niewielu filmów, w których nikt nikogo nie przyćmił - główny bohater, nieco amoralny antyheros, zmaga się z przeciwnikiem, który jest nie tyle zły, co zdesperowany i zagubiony. M nie jest już enigmatyczną szefową wydającą rozkazy gdzieś z biura w Londynie. Nawet jednej z dziewczyn Bonda, granej przez Naomie Harris, udało się stać postacią dość interesującą nie tylko ze względu na walory piękna. 

Co tu dużo mówić, film dla fanów dobrego, klasycznego crime story. Pościgów i walających się szczątków Astonów jest znacznie mniej, ale film przyniósł mi dużo więcej satysfakcji.

Nawiasem mówiąc, Mendes chyba nie lubi product placement - wszystko, co miał zareklamować wtłoczył w pierwsze 10 minut filmu, łącznie z waleniem widza po oczach dziwnie długim ujęciem na nadgarstek bohatera i jego zegarek, w którym brakowało tylko napisu "Promocja!".   

Z ciekawostek - jedna ze scen dzieje się na wyspie Hashima   , budząc we mnie pewne rozbawienie (o wyspie tej przeczytałam na portalu Cracked.com)          

 

wtorek, 11 września 2012

Torchwood: Dzień Cudu

Jestem nonkonformistą. Sądzę, że każda reguła jest po to, żeby ją łamać. Dlatego też Torchwood zaczęłam oglądać począwszy od (miejmy nadzieję nie) ostatniego sezonu. Oto Torchwood: Dzień Cudu.   


   Nie, to nie plakat filmu o Śmierciożercach

Czy oglądanie serialu od końca było uciążliwe? Nie za bardzo, wystarczyła wikipedia i dziesięć minut wolnego czasu. Dzień Cudu przedstawia zupełnie odrębną historię, którą z poprzednimi sezonami łączy tytularny brytyjski instytut do badań nad wszystkim, co obce, oraz dwójka jego pracowników - Gwen Cooper, była policjantka, i kapitan Jack Harkness, nieśmiertelny biseksualny podróżnik w czasie.

Gatunkowo to sensacja połączona z horrorem medycznym ( z "mięsistymi" scenami włącznie), sci-fi i gejowskim porno, czyli wszystko to, co oglądam wieczorami, sklejone w jedną całość. Brytyjczycy nigdy mnie nie zawodzą.

  

Serial jest koprodukcją BBC z amerykańską stacją CBS, dlatego w odróżnieniu od poprzednich sezonów mamy dużo więcej pościgów i wybuchów, a akcja rusza się poza walijskie łąki.

Fabuła serii opiera się o dość ciekawy pomysł - nagle wszyscy ludzie na Ziemi przestają umierać. Nie, nie jest to fajne. Ludzie nadal starzeją się, chorują, doznają uszkodzeń w wypadkach. Oraz nadal się rodzą. Ekonomia szaleje, państwa świata zaczynają się wiercić w stołkach, do głosu dochodzą radykałowie. Za tą część scenariusza należy się Pulitzer, Davisowi udało się zbudować wątek globalnego kryzysu nie tylko z rękoma i nogami, ale nawet głową. Całość ma sens i dba o szczegóły, co zdarza się niestety coraz rzadziej.

Niecodziennym zmianom na świecie próbują zapobiec ludzie z instytutu Torchwood, którym dolepiono jeszcze dwójkę agentów CIA. Amerykanie są dość sympatyczni, ale Jack i Gwen to chodzące oryginały. Jack podrywa wszystkich kolesi w zasięgu wzroku, czasami opowiada o swoich przedziwnych przygodach, w które nikt nie wierzy i jest obdarzony zniewalającą charyzmą. Gwen urodziła się z sarkazmem na ustach, ma swoje poglądy i się ich trzyma. Oboje to twardziele, którzy z radością odstrzelą ci dupę, jeśli nadepniesz im na odcisk.

Kiedy Bóg rozdawał talenty, oni dostali "zajebistość"
 
Ogólnie nie przepadam za postaciami żeńskimi w serialach. Nawet, jeśli mają być protagonistkami, często brakuje im charakteru i są zbyt zależne od mężczyzn (>zajmują się romansowaniem) żeby wzbudzić moją sympatię. Gwen jest zupełnie inna - jest zawodowym szpiegiem i wysadza w powietrze budynki, bierze aktywny udział w dyskusjach i nie waha się przed podejmowaniem decyzji, ale nadal jest kobietą bardzo rodzinną i czułą. Jednym z plusów serialu jest ogólnie nie bawienie się w wątki romantyczne między głównymi bohaterami, bo często w takich przypadkach zaczynamy od "CSI" a kończymy w okolicach "Na dobre i na złe". 
 
Oczywiście jakieś romanse są, a najbardziej wśród nich wyróżnia się "Brokeback Mouintan z lat 20", czyli Jack i włoski imigrant, Angelo.  Historia ta pokazuje zderzenie się dwóch osobowości - wiecznie zadowolonego z siebie podrywacza i skromnego, religijnego człowieka skonfliktowanego przez własną seksualność. Wątek ten rozdziera serce, balansując pomiędzy romantyczną goryczą, a brutalnymi, cisnącymi łzy w oczy scenami. 
 
  A tak prowadzę śledztwo
 
Serial ma swoje lepsze i gorsze momenty, jak i lepszych i gorszych aktorów (Bill Pullman się nie popisał, jak dla mnie nie jest psychotyczny, tylko dziwny). Rozwiązanie zagadki nieśmiertelności ludzkości też nie powala na kolana, ale z doświadczenia ze sci-fi wiem, że mogło być znacznie gorzej. W mojej skali Dzień Cudu to porządne 6,5/10, dzięki świetnym bohaterom i znakomitej post apokaliptycznej fabule. Na pewno dla fanów brytyjskich seriali. Na pewno nie dla homofobów. 
   
   

 
Ciekawostki z życia Jacka:
 Jako, że Torchwood jest mroczniejszym spin-offem Doktora Who, kapitan Jack pojawia się w kilku odcinkach matczynej serii, towarzysząc Doktorowi i podrywając wszystko co spotkają na swej drodze - łącznie z dziwnie wyglądającymi kosmitami i robotami. Jest pierwszym mężczyzną, który całuje Doktora w usta (ale nie ostatnim). Doktor Who jest dla dzieci.

Jack twierdzi, że kiedyś był w ciąży.

Jack miał okazję skosztować mięsa dinozaurów - jak twierdzi, po tym, gdy uderzył w prehistoryczną Ziemię meteor, nic innego nie nadawało się do spożycia. Jack nie wiedział, że tak naprawdę to Doktor (piąty) przez przypadek dopuścił się zgładzenia dinusiów.

Jack miał romans... z Jackiem Harknessem.

 Video nagrywane kaloryferem

 Nawet nie chcę wiedzieć, jak to możliwe. Wyłączam wikię Doktora Who i jadę do Londynu zapytać Davisa i Moffata jakie dragi biorą.   


  
 Bonus dla tych, którzy nadal mają mnie za osobę dorosłą:

Pierwsza reakcja po obejrzeniu  


poniedziałek, 3 września 2012

48 szczegółów z Avengersów które zniszczą ci mózg.

Avengersi to film niezwykły pod wieloma względami. Niesamowicie komiksowy, ale nie głupi, pełen humoru i powalających efektów specjalnych zarobił miliardy na całym świecie. W przeddzień premiery filmu na DVD/Bluray warto wspomnieć o tym, czego większość zjadaczy popcornu nigdy nie zauważyła, a co dowodzi że Joss Whedon jest popierdolony. 

Aktorzy:
1. Harry Dean Stanton, aktor garjący Bretta w "Obcym, ósmym pasażerze Nostromo" pokazuje się przech chwilę na ekranie w roli ochroniarza, który pyta Bruce'a Bannera czy "nie jest jakimś kosmitą".
2. Rosyjskiego generała, który porywa Czarną Wdowę na początku filmu gra Jan Straczyński, znany twórca serialów sci-fi
3. Samuel L. Jackson, podpisując kontrakt na film zgodził się wziąć w projekcie udział, tylko jeśli będzie miał możliwość zagrać Nicka Fury'ego, którego jest wielkim fanem. Joss Whedon nie miał nic przeciwko.  
4. Oczywiście pojawia się Stan Lee jako osoba w tłumie pod koniec filmu.

Nie mrugaj, bo nie zauważysz:
5. W początkowych scenach filmu widzimy, że zbroja Iron Mana może funkcjonować pod wodą - posiada własny zapas tlenu. Zapas ten może przydać się też w kosmicznej próżni...    
6. Hipnotyczna moc magicznej laski Lokiego sprawia, że oczy ofiar stają  się niebieskie. Loki również ma niebieskie oczy, co raczej nie dziwi, bo w prequelowym "Thorze" reżyser olał mitologicznie zielony kolor tęczówek bohatera. Jednak w Avengersach, pod koniec ewidentnie widać, że oczy Lokiego zmieniają kolor na zieleń... poza tym sam grający go aktor twierdzi, że jego oczy były "doniebieszczane" komputerowo. I kto tu był zahipnotyzowany? 
7. Scena w której Hawkeye strzela w stronę Lokiego, a ten chwyta strzałę w locie - moment później grot wybucha mu w twarz. Zaraz zaraz, Loki już widział, jak wygląda wybuchający grot podczas ataku na Hellicarrier, powinien go więc rozpoznać. Z tym że Hawkeye też o tym wie i podłożył ładunek do innego typu grotu.    
8. Tony wspomina o tym, że po walce wszyscy powinni udać się do baru z kebabem, który jest w okolicy. Kilka scen wcześniej, zostaje powalony na ziemię przez przeciwników i przez niecałą sekundę widać rzeczony bar. 
 9. Przyjrzyjcie się uważnie odbiciu Bruce'a.   Widać w nim jego alter-ego...
10. W ostatniej scenie filmu Tony przegląda plany Stark Tower z zaznaczonymi na nim piętrami przeznaczonymi dla każdego z Avengersów. 
11. Stark Tower stoi na miejscu Metlife Building w Nowym Jorku, a precyzyjniej mówiąc, jeśli przyjrzymy się dolnej połowie budynku, wyrasta z niego.
12. Kiedy Bruce zamienia się w Hulka na pokładie Helicarriera, panele na podłodze wyświetlają informację  "WARNING CONTENTS UNDER PRESSURE" (uwaga, zwiększony nacisk/uwaga, zwiększone napięcie (psychiczne) )
13. W Tesserakcie widać logo Marvela i Paramountu.
  

Nawiązania do poprzednich filmów (Iron Man 1 &2, Hulk, Thor, Capitan Ameryka)

14. Czarna Wdowa wspomina agetowi Coulsonowi, że Tony nie ufa jej po tym, jak odkrył że jest szpiegeim S.H.I.E.L.D (Iron Man 2)
15. Wykorzystano cześć scen z "Kapitana Ameryki" w formie flashbacków. 
16. Pepper Potts mówi o wcześniejszych spotkaniach z Coulsonem (Iron Man 2)
17. Tony widział Tesserakt w zapiskach swego ojca (Kapitam Ameryka)
18. Banner wspomina, że kiedyś jako Hulk zniszczył Harlem, co można obejrzeć w wersji w której grał go Edward Norton.
19. Banner mówi też, że kiedyś poróbował się zastrzelić, ale "ten drugi" wypluł kulę. Tak wygląda niewykorzystany opening do "Hulka".
20. Kostium Irom Mana nosi nazwę "Mark VII", poprzednie typy Marków widzimy we wcześniejszych filmach.
21. "Thor" to praktycznie bezpośredni prequel, w Avengersach omówiono wszystkie ważniejsze elementy fabuły filmu. 
22. Tony nadal nie lubi, kiedy ktoś mu coś podaje. 
23. Czarna Wdowa nawiązuje do rozmowy Tony'ego z Generałem Rossem w "Hulku".
24. Broń, której używa Coulson została opracowana przez S.H.I.E.L.D na bazie Niszczyciela z "Thora".
25. Kapitan Ameryka zauważa, że technologia Asgardu była wykorzystywana przez Hydrę.
26. Loki nie może uwierzyć, że Thor nadal daje nabierać się na sztuczkę z hologramami.     

Lemitotiv: 
27. Podczas akcji w Stuttgarcie przez krótki moment możemy usłyszeć fragment "Pierścienia Nibelunga" Wagnera, utworu skomponowanego pod wpływem germańskiego eposu.
28. Kapitan Ameryka ma własny motyw muzyczny.
29. Tony Stark kocha AC/DC.

Żart mitologiczny:
30. Georgi Luchkow, jeden z rusków którym Czarna Wdowa skopała tyłki, jest jedym z jej komiksowych przeciwników.
31. W filmie występuje Romy Rosemont, która poprzednio pojawiła się w serialowym Thorze z lat 80.
32. Pojawia się Senator Boynton, postać z  cyklu komiksów "Armor Wars"
33. Budynek, w którym przechowywany jest Tesserakt to Projekt Pegaz, komiksowe laboratoria naukowe S.H.I.E.L.D.
 34. Karty z Kapitanem Ameryką przedstawiają prace Jacka Kirby, oryginalnego twórcy
 35. Film nawiązuje do słynnych fioletowych gatek Hulka poprzez noszenie przez Bruce'a fioletowej koszuli.
36. "Stawienie im czoła to stawienie czoła śmierci" - rzecze Thanos w dodatkowej scenie. Jednym z aspektów osobowości Thanosa w komiksach jest to, że za młodu spotkał personifikację śmierci i się w niej zakochał. Stąd ten uśmiech...

Żart z prawdziwej mitologii:

37. Loki pod koniec film nosi twarzowy kaganiec na ustach - podobnie w mitologii niegdyś zszyto mu wargi.
38. Gdy Loki i Thor rozmawiają w scenie na klifie, w tle widać dwa kruki, symbol Odyna.
39. Kiedy tajemniczy pomagier Lokiego grozi mu "karą gorszą niż śmierć" w razie porażki, w tle widać ogromnego węża. W mitologii Loki zostaje przykuty do skały gdy wąż sączy jad wprost na jego twarz... 

Inne:
40. Scena otwierająca nawiązuje do tego, co ostatecznie stało się z miasteczkiem Sunnydale w "Buffy: Pogromcy Wampirów". Biorąc pod uwagę, że obie produkcje mają tego samego reżysera/scenarzystę, nie dziwota
41. Iron Man rzucający atomówką w kosmos do złudzenia przypomina Supermana.
42. Kaganiec Lokiego przypomina maskę Hannibala Lectera. W "Thorze" Anthony Hopkins gra Odyna.
43. Tony nosi koszulkę Black Sabbath z płyty "Never Say Die!" Jednym z singli na albumie jest utwór "Iron Man".
44. Tony nazywa Hawkeye'a Legolasem (Władca Pierścieni), twierdzi że Thor jest "Na Fali" , a Loki "Uwikłany" (W originale "Reindeer Games" - "Gra Jelenia" co jest przede wszystkim nabijaniem się z rogów (nota bene koźlich) na hełmie Lokiego).
45. TO
46. Tony zauważa, że wlatując w paszczę Lewiatana powiela historię Jonasza.
47. Selvig pokazując Lokiemu swoje notatki, pokazuje również zdjęcie irydu, na którym cienie wyglądają dokładnie jak statek Serenity (z serialu Whedona "Firefly").
48. Kiedy Kapitan, Wdowa i Hawkeye obserwują pierwszego Lewiatana wyłaniającego się z portalu, wyglądają dokładnie tak samo jak ekipa Pogromców Duchów gdy otwiera się portal z duchami. 

niedziela, 2 września 2012

Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie potwory

"Supernatural" w skrócie to ponad stu odcinkowy serial opisujący historię dwójki braci - Deana i Sama, pogromców paranormalnych stworzeń.


Produkcja waha się między epatowaniem seksem i przemocą, zamierzonym, bądź nie humorem i rozmowami braci o ich uczuciach. W przygodach towarzyszą im Chevrolet Impala '67, a od czwartego sezonu Anioł/Colombo - Castiel, który rozmawiając z Deanem staje bardzo, BARDZO blisko niego.    

 *odgłosy yaoistek padających na ziemię*


Garść faktów:
1. Główna obsada składa się z nieprzyzwoicie przystojnych mężczyzn;
2. Dialogi są albo zabawne, albo tak złe, że aż zabawne;
3. Kobieta, która wystąpiła we więcej niż dwóch odcinkach na pewno w którymś momencie zginie;
4. W jednym odcinku Dean ucina Paris Hilton  głowę siekierą;
5. Wszyscy jeżdżą klasycznymi amerykańskimi samochodami;
6. Pomimo spożywania przez braci hektolitrów alkoholu (i potem jak gdyby nigdy nic prowadzenia auta) jedyną osobą, która kiedykolwiek się upiła, był Castiel. Potrzebował do tego całego monopolowego.
8. Do egzorcyzmów wystarcza shotgun, trochę soli i kreda. 
9.  Większość fanów to piętnastoletnie dziewczynki.

Kto by pomyślał, że słabością demonów są koła transmutacyjne? 
  Twórcy wielokrotnie pokazują swój autokrytyczny humor, parodiując serial na wszystkie możliwe sposoby. Łącznie z ciągnięciem łacha z samych widzów. Przyznam, jest to niesamowicie zabawne. 

Przepis na odcinek:  
Tajemniczy wstęp z ginącymi w mniej lub bardziej krwawy sposób statystami -> chłopcy przybywają do miasta -> podając się za FBI/komornika/inne służby publiczne przesłuchują świadków -> czas na polowanie! -> ups, sprawa okazała się znacznie poważniejsza -> *fragment głównego wątku fabularnego* -> chłopcy rozmawiają o przeszłości/swoich uczuciach. 

Przepis na odcinek (II): 
Tajemniczy wstęp z ginącymi w mniej lub bardziej krwawy sposób statystami -> czas na Castiela! ( Jedynej Prawdziwej Miłości Scenarzysty Którą Wstawia Do Każdej Możliwej Sceny)-> Cass wyjaśnia jakiś bardzo istotny problem, ale z niewyjaśnionych powodów znika, bo scenarzysta wie, że z jego pomocą walka z potworem tygodnia to mały pikuś -> chłopaki sobie radzą -> chłopaki przestają sobie radzić -> scenarzysta przypomina sobie o swojej Jedynej Prawdziwej Miłości Którą Wstawia Do Każdej Możliwej Sceny -> Cass na ratunek! -> Cass dostaje łupnia/dokonuje samookaleczenia  aby braciszkowie wyszli ze wszystkiego bez szwanku -> *fragment głównego wątku fabularnego* -> chłopcy rozmawiają o przeszłości/swoich uczuciach.  

Odcinek wg jednej z moich ulubionych rysowniczek

Bohaterowie:

Dean Winchester:

Wino, kobiety i śpiew! A raczej piwo, dziwki i AC/DC! Lubi ironizować i zna wszystkie seriale z lat 80. Miał w życiu dwie prawdziwe miłości - ciasto i swój samochód. Spróbuj spojrzeć krzywo na jego brata, to pożegnasz się z przednimi zębami.  
Tak naprawdę człowiek o najniższej samoocenie na świecie. 
Znane teksty: "Skurwysyn!", "Jestem Batmanem!" "Stary, gdzie moje ciasto?"

Sam Winchester:

Młodszy, wyższy i lepiej zbudowany brat. Ponoć również mądrzejszy. Lubi PIĆ KREW DEMONÓW      UPRAWIAĆ SEKS Z KOBIETAMI KTÓRE OKAZUJĄ SIĘ BYĆ ZŁE I TRZEBA JE ZABIĆ       OKAZAĆ SIĘ ANTYCHRYSTEM       siedzieć na kompie. Często to on zajmuje się "śledztwem", podczas gdy Dean podrywa gdzieś panny.
Zbyt pewny siebie furiat.    
Znany tekst: "Zgubiłem buta :(", "DZISIAJ ZNOWU JEST WTOREK!", 

Cass:


 Standardowa reakcja ludzi na Castiela

Zbuntowany Anioł. Ukradł płaszcz pewnemu detektywowi. Lubi popychać fabułę do przodu. Hamburgery i pszczoły czynią go szczęśliwym. Nie potrafi obsługiwać telefonu komórkowego i boi się prostytutek. Znany z masochistycznego wręcz poświęcania się dla Deana. Czasami nikt, łącznie z nim, nie wie po co on w ogóle jest w danej scenie.  Nigdy się nie żegna, kiedy sobie idzie.
Za tą stoicką miną kryje się ktoś mocno rozchwiany emocjonalnie.
Znane teksty: "Jak ważna jest w twoim życiu pomadka, Dean?" "Nie rozumiem tego nawiązania."    

Bobby Singer:
Wujek Bobby to jedyna normalna postać. Cynik, zbieracz książek i wielki mędrzec. Bez niego Winchesterowie już dawno albo wąchali kwiatki od spodu (tak raz na zawsze, nie jak zwykle...) albo siedzieli w więzieniu (nie tak jak zwykle...). Lubi (podobno) sobie wypić. Kiedyś całował się z demonem, co mogłoby być nawet fajne, gdyby nie fakt, że diabelski pomiot był około pięćdziesięcioletnim łysiejącym Brytolem.   
Znane teksty: "Czy ja wyglądam jak twoja panna na studniówkę?", "Ciołek."

Inni:
Demony:
Banda skurczybyków. Mają czarne ślepia i lubią czynić zło.

Żółtooki demon: Big Bad dwóch pierwszych sezonów, kiedy demony jeszcze były straszne, ale nie czarujmy się, od razu było widać że to mini-boss.

Crowley: Szefo. Brytol w czarnym garniaku. Niestety, ktoś zjadł jego krawca. Cynik, oszust i wesołek. Jak tu go nie kochać?

 Ruby: kochanka Sama, żona aktora, który gra Sama. Haha

Alister: ...Alister Crowley był jedną osobą, panie scenarzysto! Uznaję, że wcale go tu nie było, ok?

Lilith: Matka wszystkich demonów lubiąca wcielać się w małe dziewczynki. Niby miała być przerażająca, a tak naprawdę to kolejna wersja dziecka a'la Damien z Omena.

Anioły:
Banda skurczybyków. Czynią dobro, ale mają ludzi za niższe formy życia. Cass tak nie sądził, dlatego jego też nie lubią.

Zachariasz: Szefo Cassa. Brytol lubiący nadużywać władzę. Śmieszno-wkurzający.

Anna: Mało kreatywne imię, nie? Jako kobieta, ginie szybko.

Gabriel: Skandynawowie nazywali go Loki. Łał. Żartowniś na wielką skalę. Lubi słodycze. Uśmiecha się jak kaczorek. Gabiś jest ok.

 Lucyfer: Pan Upadły. Na początku niemalże mu współczujesz, z czasem zaczyna mrozić krew w żyłach. Cholera, jeden z najlepszych Diabłów jakie widziałam w telewizji.

O czym to?

Sezon 1: Mama Winchesterów ginie w pożarze. Leżąc. Na suficie. Wiele lat później Sam aplikuje na prawnika, lecz jego dziewczyna ginie w pożarze. Leżąc. Na suficie. W tym samym czasie okazuje się, że papa Winchester zaginął i Sam wraz z bratem wybiera się na poszukiwanie go połączone z polowaniem na Żółtookiego Demona - podpalacza.  

Sezon 2: Ojciec się znalazł, hurra! Niedługo potem rodzinka Winchesterów miała ciężki wypadek, ups. Samochód ledwo przeżył. Tak samo jak Dean, ale papa zaprzedał duszę Żółtookiemu, żeby go wskrzesił. Chłopaki podróżują po kraju, żeby mu wpierdolić, ten jednak robi ich w jajo i Sam ginie. Z racji tego, że nic nie dzieje się raz, Dean sprzedaje swoją duszę za życie brata. Żółtooki ginie śmiercią tragiczną. Deanowi został rok na ziemskim padole.

Sezon 3: Dean odgrywa tragedię w 13 aktach, po czym ginie. Hej, sezon 3 jest całkiem fajny.

Sezon 4: Dean jednak żyje! Został zombie? Nie, to Colombo wyciągnął go z piekła. Dean ma zadanie - powstrzymać Lilith przed uwolnieniem Lucyfera z najniższego kręgu piekieł. Nie udało się, Lucek bangla po świecie, a anioły i demony w najlepsze piorą się po mordach.

 Sezon 5: Aha, a wiecie, że Sam i Dean to tak naprawdę naczynia Lucyfera i Michała? A pamiętacie Żółtookiego? Jego celem było przygotowanie Sama do roli kombinezonu dla Lucjana! Podpalanie kobiet na suficie najwidoczniej miało w tym kontekście jakiś sens. Teraz wszystko gotowe do ostatecznego starcia (czyt. Apokalipsy), ale chłopaki nie chcą rezygnować ze swoich ciał. I tym jednym razem, udaje im się! Łuu-huuu!

ALE CZY NA PEWNO??

Nie. Potem stał się sezon 6 i 7. Płaczcie narody.

Podsumowując: "Supernatural" jest fajny. Potrafi być głupi, przerysowany i melodramatyczny. Oj, bardzo. Ale wolę oglądać przygody łowców demonów niż przygody rodziny Mostowiaków.    
  

czwartek, 23 sierpnia 2012

"Prometeusz" - analiza i interpretacja

Wbrew opiniom zgorzkniałych krytyków i przewrażliwionych fanów, "Prometeusz" filmem złym nie jest. Ba, posunę się nawet tak daleko, żeby stwierdzić, że nie jest odcinaniem kuponów od kasowego "Obcego" (nota bene "odcinaniem kuponów" była trzecia i czwarta część sagi) - akcja filmu dzieje się w świecie Xenomorfów, jednak z silikonową maszyną do zabijania ma niewiele wspólnego. "Prometeusza" należy traktować jako dzieło samodzielne i może stąd zawód wielu osób - klasyczny film Ridleya Scotta ma tyle lat co Chrystus w chwili śmierci, liczni liczyli więc na zmartwychwstanie. (Nie)stety dostajemy zupełnie nową historię, fabułę, choć podobny klimat.

 Już od samego początku film budził u mnie skojarzenia przede wszystkim z "Odyseją kosmiczną" Kubricka (minus małpy). Nawiązania narzucają się same - rozpoczynamy od sceny z lotu ptaka, ukazującej piękną, dziewiczą, surową ziemię (ucztę dla oka zapewnił nam Dariusz Wolski), potem przeżywamy samotną podróż promem kosmicznym wśród wycackanej, śnieżnobiałej, nieco retro technologii, co kontrastuje z mrocznymi, pełnymi rur wnętrzami "Obcego". Nawet tematyka filmu jest podobna - mamy grupę naukowców, poszukujących w przestrzeni pochodzenia życia na Ziemi, którzy za kompana mają inteligentnego, ale pozbawionego sumienia robota. Oczywiście "Prometeusz" jest thillerem, więc nie epatuje kosmiczną ciszą by pod koniec wciągnąć nas w sen narkomana - film nie jest kalką, ale Scott przemycił dobroduszne i oddające szacunek "Odysei" smaczki.           

Główną bohaterką filmu jest pani archeolog - w tej roli znana z genialnej szwedzkiej serii mrocznych kryminałów "Millenium", Noomi Rapace, która u  Scotta poważnie wyładniała - która wraz  z mężem i ekipą naukowców najętych przez wielką korporację lądują na skalistym księżycu, wskazywanym przez piktogramy sporządzone przez starożytne kultury z całego świata. Szybko okazuje się, że wyprawa odkryła nie to, po co przybyła i musi zacząć walczyć o przetrwanie. Film przedstawia ciekawy pogląd na życie na Ziemi jak i Inżynierów - tych, którzy nas stworzyli. Nie zdradzając fabuły, nad całym filmem wisi widmo eksperymentów - nieudanych i nieetycznych. Reżyser nie tyle chce przemycić jakąś hippisowską ideę że zabawa w Boga jest zła, bo widzieliśmy to już stanowczo zbyt wiele razy, co traktuje eksperymenty zarówno jako oś  fabuły, jak i źródło horroru. 

A propos horroru, film potrafi przerazić i trzyma napięcie. Największe ciarki na plecach bezkonkurencyjnie powoduje David (jak zwykle świetny Michael Fassbender) - android, który posiada zabójczą mieszankę charakteru - ciekawość i brak empatii. Można by powiedzieć, że sabotuje wyprawę, ale już od początku mamy przeczucie, że cel korporacji, której David jest własnością,  jest zupełnie inny, niż sądzą naukowcy. David nie jest czarnym charakterem, jako android nie działa przeciwko ludziom - postępuje tak, by zaspokoić swój głód wiedzy, jeśli ktoś przy tym zginie, to trudno - za to ma niesamowitą charyzmę i kradnie każdą scenę, w której jest. Dobrze wypada też Idris Elba znany z serialu "Luther" jako kapitan statku, choć poza dr Shaw, Davidem i w pewnym stopniu oficer Vickers (Charlize Theron), bohaterowie mają swoje pięć minut i potem znikają (giną) i dobrze, bo skupianie się na zbyt wielu wątkach i postaciach to główne błędy jakie popełniają thrillery. 

Oczywiście film nie jest idealny i mój główny zarzut wobec niego to dziury w ciągłości fabuły - jej główny korzeń jest dobry, ale reszta sypie się do tego stopnia, że w pewnym momencie zaczynamy zastanawiać się, czy naukowcom ktoś zrobił trepanację czaszki kiedy nie patrzyliśmy. Najgorszy jest moment, w którym ledwo żywa główna bohaterka biega po statku, na co członkowie załogi nie wiadomo czemu, ewidentnie widząc w jakim jest stanie, nie robią zupełnie nic, łącznie z zapytaniem co się w ogóle stało. Z innej beczki - dlaczego geolog odpowiedzialny za wyznaczenie trasy w tunelach i posiadający ku temu sprzęt w tych samych tunelach się zgubił? Budzi to ironiczne myśli     i pokazuje mroczną stronę reżysera, który uważa widza za tępego zjadacza popcornu, który urzeczony, przyznam, zjawiskowymi efektami specjalnymi z minimalnym użyciem efektów komputerowych (dzięki Bogu taka jest nowa tendencja w wysokobudżetowym kinie), nie zauważy tych dziur wielkości kraterów. Sci-fi jest trudnym gatunkiem i ciężko wszystko zrobić tak, żeby jakiś nerd nie przybiegł z obliczeniami i wykazał, że coś jest nierealne do zrobienia; w tym przypadku film sypnął się na interakcji postaci i tu winię tylko Scotta (nawet nie scenariusz, bo Ridley jest znany      z przepisywania scenariusza pod własną modłę). 

Podsumowując, "Prometeusz" jest dobrym filmem, na pewno nie jest dziełem wybitnym, czego niektórzy po obrazie oczekiwali, ale widz na pewno nie ziewa i rzuca popcornem w ekran podczas seansu. Jest dobrym sci-fi, jeszcze lepszym straszakiem i ucztą dla oka. 7/10           

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Misha Collins' 38th birthday

Happy birthday, Misha, my favourite "actor, baker and candlestick maker"! I wish you to never stop being crazy asshole.